czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdz. VII "Szkoła"

-Dzień dobry!- wpadła do kuchni Karolinka.
-Dzień dobry kochaniutka-przywitała ją z uśmiechem pani Ula.
-Witaj siostrzyczko-Ania przytuliła siostrę.
- Jak się spało?-spytałam a Karolka i mnie uścisnęła.
-Dobrze, dobrze. Jestem przeszczęśliwa.
-Dobry sen przed pierwszym dniem szkoły to najlepszy wybór-powiedziała Ania.
-Dobrze dziewczynki, a teraz jedzcie-wychowawczyni naszego domu podała nam talerz pełen naleśników.
Zjadłyśmy dość szybko i ruszyłyśmy na piętro do swoich pokoi aby założyć po raz pierwszy swoje nowe mundurki. W naszej szkole obowiązywały granatowe spódnice w kratę i taki sam krawat, białe bluzki, które na rozpoczęcie roku szkolnego przybierały postać odświętnych koszul oraz granatowe marynarki z herbem szkoły. Miałyśmy także getry w granatowym kolorze które należało zakładać w chłodniejsze dni. Gdy skończyłyśmy się przebierać wyszłyśmy z zapakowanymi już tornistrami na korytarz. Byłyśmy dumne i szczęśliwe. Wszystkie trzy ruszyłyśmy przed siebie w kierunku samochodów. Podróż niezmiernie nam się dłużyła, mimo to że szkoła mieściła się nieopodal odwiedzanego przez nas parku. Nagle samochód się zatrzymał i ujrzałyśmy ogromny budynek, to nasza szkoła. Wysiadłyśmy i udałyśmy się do wyznaczonych dla nas klas. Karolinka do sali klasy drugiej szkoły podstawowej, a ja i Ania do klasy pierwszej gimnazjum. Kiedy dowiedziałyśmy się że będziemy w jednej klasie byłyśmy niesamowicie szczęśliwe.
W naszej szkole od razu zaczynały się lekcje, trochę jak w Ameryce...
Ruszyłyśmy do wyznaczonej pracowni. Pierwsza lekcja to lekcja wychowawcza.
Nagle zaczęłam się trochę stresować, co jeśli coś nie wyjdzie?
Rozejrzałam się dookoła i wzięłam Anię pod rękę.
-Nie panikuj-uśmiechnęła się.
Otaczała nas gromada różnych ludzi. Różne były nie tylko wyglądy, kolory włosów czy karnacji, ale także rozmowy. Podeszłyśmy do odpowiedniej sali, uczniowie w większości byli już w środku. Część siedziała na stolikach i gadała głośno się śmiejąc. Jeden chłopak palił przy oknie papierosa, gdzieś na końcu klasy siedział chłopak ubrany w czarne ciuchy, taki typowy gotyk... Ławkę w rogu sali zajmował gruby chłopak który własnie jadł pączka, a już zdążył poplamić białą koszulę. Na początku sali w pierwszej ławce usiadła dziewczyna z blond włosami z aparatem na zębach i dość grubymi okularami. Wyglądała bardzo poważnie i mądrze. W całej otaczającej mnie społeczności dało się także zauważyć już założoną grupę dziewczyn, które rozglądając się dookoła chichotały.
Zajęłyśmy z Anią jedną z wolnych ławek. Niestety nie zdążyłyśmy już pogadać bo nagle wszedł do klasy chłopak i objaśnił:
-Luna idzie!
Następnie szybko siadł na miejsce.
Cała klasa nagle zaczęła się uspokajać, chłopak wygasił papierosa, a dziewczyny przestały chichotać.
Usiadłam wyprostowana i oczekiwałam dalszego przebiegu wydarzeń.
Do sali weszła wysoka, chuda kobieta.
-Dzień dobry, Nazywam się Joanna Małecka, jestem waszą wychowawczynią i będę was uczyć języka polskiego-kobieta zapisała swoje imię na tablicy.
Chyba już wiedziałam dlaczego kobieta dostała przydomek Luna.. Była strasznie blada, biała jak księżyc...
Kobieta zaczęła nam opowiadać o szkole, o naszym nowym planie lekcji, obowiązkowych opłatach, naszych prawach i obowiązkach, tradycyjna pierwsza lekcja...
Nagle zabrzmiał upragniony dzwonek...
Wzięłyśmy swoje torby i ruszyłyśmy w kierunku drzwi wychodzących na korytarz.
-Do widzenia pani profesor-powiedziałyśmy wychodząc.
Chyba zrobiłyśmy to jako jedyne bo kobieta była strasznie zdziwiona.
Znów szłyśmy z Anią pod rękę.
-Następna lekcja to chemia, sala nr 24...-rzekła Ania
-Nie lubię chemii-powiedziałam. Tyle skomplikowanych równań...
-Nie bój się, wcześniej miałam 5 z chemii jak chcesz to ci pomogę-uśmiechnęła się Ania.
Przez chwilę gadałyśmy. W pewnym momencie podszedł do nas chłopak...
Chłopak z naszej klasy. Ten który godzinę temu palił w oknie papierosa.
-Cześć dziewczyny-powiedział tonem który od razu dla mnie był tonem zadufanego w sobie buraka, jednak dla większości był to ton podrywacza i piłkarza...
Nie pomyliłam się...
-Cześć- odezwała się Ania.
-Jestem Marcel, kapitan szkolnej drużyny piłki nożnej. Chyba jesteśmy w jednej klasie.
-Tak. Mam na imię Ania, a to Sandra.
-Piękne imię do pięknej dziewczyny-chłopak uśmiechnął się do Ani, a na mnie chyba nie zwracał najmniejszej uwagi.
-Dzięki.
Nagle zabrzmiał oczekiwany przeze mnie dzwonek.
"NARESZCIE!"-krzyknęłam w myślach.
Pociągnęłam Anię do sali.
-Ewidentnie cię podrywa-szepnęłam.
-No co ty... Przecież to kapitan szkolnej drużyny-odpowiedziała.
Kolejne lekcje minęły dość szybko, jak to pierwszego dnia szkoły.
Jednak mimo to czułam się trochę zmęczona.
Wróciłyśmy do domu ok 16. Oczywiście czas przed posiłkiem jak i czas kolacji był pełen rozmów i opowiadań o tym jak minął pierwszy dzień szkoły. Najwięcej mówiła Karolina, dla niej był to zupełnie nowy rozdział, zupełnie nowa szkoła, a przecież to dopiero druga klasa.
Po jedzeniu siedziałam w oknie swojego pokoju. Tak na prawdę własny pokój dostałam 3 tyg po tym jak wprowadziły się nowe lokatorki. Pani Ula stwierdziła że tak będzie lepiej niż cisnąc się w jednym małym pomieszczeniu.
Miałam teraz własny kąt.
Uwielbiałam turkus i taki też kolor mają moje ściany. W rogu pokoju stoi moje łóżko. Obok szafka nocna i postawiona na niej lampa. Na środku pokoju jest duży mięciutki dywan w ciemniejszym od ścian odcieniu turkusu. Mam też swoje biurko, wygodne krzesło, regał z książkami, komodę, szafę i kozetkę na której to często siadam wyglądając przez okno.
Akurat rozpościerał się piękny widok, zachodziło słońce. Lada moment schowa się za bezkresami pagórków i wstanie jutro rano.
"Jak ten czas szybko mija"-pomyślałam.
Wpatrywałam się jeszcze przez chwilę w zapierający dech w piersiach widok.
Czułam się tu bardzo wyjątkowo.
Gdy zaszło słońce zapaliłam światło i nasunęłam zasłony na duże okno.
"Na dziś już dosyć emocji"-ruszyłam w kierunku łazienki by oddać się kojącej mocy deszczowego strumienia z pod prysznica.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdz. V "Wiara"

Obudziłam się dość wcześnie rano. Poranne słońce świeciło nam w okna. Usiadłam cicho na łóżku i rozejrzałam się dookoła. Karolinka smacznie spała. Spoglądając na drugie posłanie zauważyłam że Ani już nie ma w pokoju. Wyszłam z łóżka odeszłam kawałek i spojrzałam czy Karolinka dalej śpi, nie chciałam jej budzić. Wyszłam z pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Krocząc korytarzem czułam tylko zapach śniadania i chłód posadzki pod bosymi stopami. Szłam jak najciszej potrafiłam. Kierowałam się do kuchni, skąd pochodził piękny zapach. Podchodząc do wejścia do pomieszczenia powiedziałam rozglądając się:
-Dzień dobry.
-Och!-obróciła się przestraszona pani Ula- Sandro, skarbie przestraszyłaś mnie- powiedziała z uśmiechem.
-Przepraszam, nie chciałam-spuściłam głowę.
- Nie szkodzi, każdemu się zdarzy-podeszła do mnie i ucałowała w policzek.-Jak się spało maleńka?
-Dobrze. Nie widziała pani Ani?-zmieniłam temat.
-Widziałam, jest w kaplicy.
-Dobrze, dziękuję-ruszyłam w stronę gdzie miała być Ania.
Szłam dość ciemnym korytarzem. Nie było tu żadnych okien. Rzadko tu bywałam. Pokonując kilka zakrętów zobaczyłam na horyzoncie drzwi do naszej kaplicy. Podeszłam bliżej. Były lekko uchylone. Zajrzałam. Zobaczyłam Anię klęczącą w jednej z ławek. Uchyliłam drzwi mocniej, tak bym mogła wejść. Niestety zapomniałam o tym że te drzwi strasznie skrzypią. Ania spojrzała na mnie zaskoczona. Spojrzałam na jej twarz. Płakała. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do Ani. Zdążyła już ukryć twarz w dłoniach. Usiadłam obok niej.
-Co się stało?-spytałam
Spojrzała na mnie i powiedziała:
-Przyszłam porozmawiać.
-Co? Ale z kim? Tu nikogo nie ma...
-Jest. Spójrz-pokazała na wiszący przed nami olbrzymi krzyż.
-Ale to tylko figura... to nie jest przecież prawdziwy człowiek.
-Ależ jest. Widzę go. Czuję jego ból. On umiera. Umiera za to że jestem nie dobra. Robi to za każdego człowieka.
-Co? Ale On przecież wisi tu już długo... Wisi tyle czasu i dalej żyje?
-Wiesz... Żyje, żyje w każdym kto Go kocha. Tak jak żyją w tobie np. twoi rodzice, twoja siostra...
-Chciałabym móc tak jak ty...
-Jak ja? To znaczy?
-Chciałabym z nim porozmawiać...
-Chcesz, mogę cię nauczyć.
-Naprawdę?
-Tak.
-To, co mam robić?
-Uklęknij-zrobiłam to bo powiedziała.
-Co teraz?
-Przeżegnaj się i złóż ręce.
-Przeżegnać się? Ale jak?
-Przeżegnać się to znaczy uczynić na sobie znak krzyża. Znak krzyża w imię Trójcy Świętej.
-A kto to ta Święta Trójca?
- Święta Trójca to Trzy Osoby Boga. Jeden Bóg który jest w 3 postaciach...
- Jeden w trzech?
-Tak, jeden w trzech. Bo Bóg jest tylko jeden, ale są to 3 osoby. Bóg Ojciec, Syn  Boży i Duch Święty.
-Aha... A jak wygląda ten znak krzyża?
-Patrz i rób to samo co ja-Ania spojrzała w krzyż- W imię ojca-dotknęła ręką czoła- i Syna-dotknęła ręką w miejscu serca-i Ducha-lewe ramię-Świętego-prawe ramię- Amen-złożyła ręce. Wszystkie ruchy bacznie obserwowałam i powtórzyłam.
-Co teraz?
-Teraz możesz zwrócić się do Boga swoimi słowami lub jedną z modlitw. Może najpierw spróbujmy modlitwą.
-Ok. Ale ja żadnej nie znam.
-Spokojnie. Nauczę Cię modlitwy której Chrystus-Syn Boży nauczył swoich uczniów.
-Dobrze.
-Staraj się za mną powtarzać-Ania zamknęła oczy i zaczęła mówić słowa nie znanej mi modlitwy.
Wsłuchiwałam się w to co mówi. Nigdy jeszcze nie czułam się tak jak teraz. Nagle usłyszałam słowo które było już wcześniej użyte "amen".
Po tym Ania przeżegnała się i wstała. Zrobiłam to samo. Wyszłyśmy z kaplicy i ruszyłyśmy w stronę kuchni na posiłek. Żadna z nas nic nie mówiła. Nagle przerywając ciszę zapytałam:
-Co oznacza to słowo "Amen"?
- Amen znaczy "niech się tak stanie"...
Od tej pory żadna z nas już nic nie powiedziała...

niedziela, 4 sierpnia 2013

rozdz. IV "Park"

Przytulałyśmy się przez dłuższy czas. Czułam że moje ramię nagle robi się wilgotne, Ania płakała. To było dla niej bardzo ciężkie, wiedziałam jak bardzo przeżywa tę całą historię... Nagle podjechał samochód i trochę się ociągając puściłyśmy się.
Wróciła nasza wychowawczyni, Pani Ula. Nawet nie zauważyłyśmy kiedy wyjechała. Kobieta zaraz wysiadła z samochodu i wyjęła mnóstwo toreb z zakupami. Podbiegłyśmy do niej szybko i pomogłyśmy przenosić ciężkie siatki, następnie rozpakowałyśmy je i pochowałyśmy wszystko do szafek i lodówki.
-Dziewczynki-powiedziała pani Ula-idźcie jeszcze na chwilkę do samochodu. Kupiłam wam trochę nowych książek do czytania w domu oraz te które będą wam potrzebne do nauki w szkole. Mogłybyście je przynieść?
-Tak, oczywiście-odrzekłam, a dziewczyny pokiwały głowami.
Ruszyłyśmy w stronę czerwonego vana pani Uli. Otworzyłyśmy bagażnik i wyjęłyśmy pakunki z książkami. Następnie ruszyłyśmy z nimi w kierunku domu. Postawiłyśmy wszystko obok stolika w naszym pokoju i zaczęłyśmy rozpakowywać. Poukładałyśmy wszystko na pułkach, aby zapanowały porządek i harmonia. Następnie wróciłyśmy do kuchni gdzie dalej była nasza wychowawczyni.
-Już?-spytała.
Wszystkie trzy pokiwałyśmy głowami.
-Już? Ojej!-uśmiechnęła się- Skoro zrobiłyście to tak szybko należy wam się nagroda. Zabieram was do parku, co wy na to?
-Taaaaak!-rozległy się gwałtowne krzyki.
-W takim razie zapraszam was moje drogie dziewczynki do samochodu-uśmiechała się przez cały czas.
Do samochodu ruszyłyśmy biegiem, byłyśmy pełne entuzjazmu. Do parku dojechałyśmy  pół godziny później.
Plac przy którym wysiadłyśmy był ogromny. Rosło tu wiele różnych drzew i krzewów. Wszędzie rosły także różnokolorowe kwiaty. To od nich unosił się tak piękny zapach. W kilku miejscach stały także drewniane ławki. W środku parku natomiast znajdowała się wielka fontanna przy której można było usiąść i ochłodzić się. Powoli spacerując zauważyłyśmy staw i łowiących przy nim wędkarzy. Co kilka chwil mijały nasz rozbawione dzieci. Ludzie byli różnie ubrani, jedni mieli garnitury, inni sukienki, a jeszcze inni koszulki na ramiączkach i krótkie spodenki.. Rozglądałyśmy się uważnie, gdy nagle pełna radości Karolinka zapytała:
-Mogę iść na plac zabaw?
-Ależ oczywiście, ale za najdłużej godzinkę masz się pokazać dobrze?
-Dobrze-odpowiedziała dziewczynka z uśmiechem i pobiegła w stronę wyznaczonego dla potrzeb dzieci miejsca.
-Karolinko!-krzyknęła za nią wychowawczyni, a dziewczynka się odwróciła powiedziała-Będę przy fontannie.
-Dobrze!-krzyknęła mała i zniknęła nam z oczu.
-Wy także możecie lecieć dziewczynki. Możecie robić co zechcecie, ale pamiętajcie że za 2 godziny wracamy. A! Proszę-wyjęła trochę monet i wsypała mi w dłoń- kupcie sobie coś do jedzenia-uśmiechnęła się i uściskała nas. Następnie udała się w stronę fontanny, a ja i Ania rozglądając się stałyśmy w jednym miejscu.
-O, spójrz!-rzekła Ania wskazując na coś palcem.
Odwróciłam się w tamtym kierunku. To co ujrzałam było dla mnie zaskoczeniem. W cieniu jednego z dębów stał stół do gry w szachy.
-Zagramy?-spytała Ania.
-No jasne!-odparłam z uśmiechem i ruszyłyśmy dość szybkim krokiem w kierunku planszy szachowej.
Już za chwilę zajęłyśmy miejsca i zaczęłyśmy rozgrywkę. Partia toczyła się półtorej godziny i zakończyła remisem.
-Brawo kochana- roześmiana pogratulowałam Ani- Jeszcze nie miałam tak dobrego przeciwnika.
-Ja także-uśmiechała się Ania- Także gratuluję.
Posprzątałyśmy planszę i ruszyłyśmy w stronę fontanny. Po drodze kupiłyśmy sobie hot dogi i rozmawiałyśmy żywo o szachach i o tym czym, poza szachami się pasjonujemy. Okazało się że Ania lubi tak samo jak ja czytać. Powiedziała mi także że lubi malować. Ja zwierzyłam się jej z tego że moją prawdziwą pasją jest także pisanie. Widząc naszą wychowawczynię pomachałyśmy jej radośnie i usiadłyśmy obok niej.
-Witajcie dziewczynki. I jak spędziłyście ten czas?
- Grałyśmy w szachy i rozmawiałyśmy.
-Trochę lepiej się poznałyśmy-uśmiechnęła się do mnie Ania.
-Widzę więc, że nie nudziłyście się-powiedziała także z uśmiechem pani Ula.
Nagle usłyszałyśmy że ktoś biegnie w naszą stronę. Spojrzałyśmy w stronę z której dobiegał dźwięk. To Karolinka zmierzała do nas szybkim tempem.
-Już jestem-powiedziała przystając.
-Karolinko nie musiałaś tak biec, bez ciebie nie ruszyłybyśmy się stąd nigdy-pani Ula otworzyła torebkę i wyjęła soki- Po jednym dla każdej- uśmiechnęła się i podała nam napoje.
Wypiłyśmy je dość szybko, bo byłyśmy bardzo spragnione.
-Dobrze, zatem ruszamy do domu-powiedziała wychowawczyni.
Wszystkie zgodnym tempem ruszyłyśmy w stronę samochodu. Nie mogąc dalej zadziwić się dzisiejszemu dniu rozmawiałyśmy przez cały czas. Po chwili ruszyłyśmy już samochodem w kierunku naszego miejsca zamieszkania. Podczas tej dość długiej podróży Karolinka usnęła ze zmęczenia. Na szczęście, gdy zajechałyśmy na miejsce obudziła się i nie musiałyśmy zanosić jej do łóżka. Wysiadłyśmy i na chwilkę przystanęłyśmy przy samochodzie.
-Dziewczynki, jest godzina za piętnaście dwudziesta pierwsza. Do dwudziestej pierwszej macie trochę czasu. Prosiłabym żebyście się wykąpały i umyły zęby. O godzinie dziewiątej proszę żebyście położyły się spać, dobrze?
Zmęczone pokiwałyśmy tylko głowami i ruszyłyśmy przed siebie. Karolinka była pierwszą, której pozwoliłyśmy spełnić przed senny obowiązek. Ja i Ania chwilę rozmawiałyśmy, jednak nie była to tak fascynująca konwersacja jak w parku. Teraz byłyśmy już tak zmęczone, że nie potrafiłyśmy budować tak składnych i interesujących zdań jak w południe.Następnie do łazienki weszła Ania, a ja czekałam na swoją kolej. Zajęło jej to dłużej niż najmłodszej Karolince... Miałam wrażenie że czas dłuży się nieubłaganie... Mijały kolejne sekundy a moje powieki były coraz cięższe. Karolinka już smacznie spała, a ja robiłam wszystko aby tak się nie stało i ze mną.
W końcu po długich 15 minutach otworzyły się drzwi łazienki. Wstałam szybko i poszłam załatwiać swoje sprawy. Strumień wody z prysznica jakby zmywał ze mnie wszystko... Mogłam zatem poddać się spokojniej kontemplacji nad dzisiejszym dniem..
"Było fajnie-rozważałam- Aczkolwiek Ania była taka smutna.. Te dziewczyny tak wiele przeszły... To straszne.." Myślałam przez długi czas, jednak zaraz po zakończeniu odświeżającej kąpieli poszłam do swojego łóżka i zasnęłam jak zabita.

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdz. III "Historia Dziewczynek"

-Od dziecka mieszkałyśmy z rodzicami, ja, Karolinka i Emilka...
-Kto to Emilka?-przerwałam.
-Emilia to moja.. nasza starsza siostra... Kontynuując... Mieszkałyśmy z rodzicami we trzy: ja, Emilka i Karolka... Któregoś z bardzo pochmurnych dni nasz tata wybrał się na nocną zmianę do pracy, do portu... Zawsze tak wypływał co 3 dni... Następnego ranka kiedy wstałyśmy jego jeszcze nie było, chociaż zawsze, gdy wracał po nocnej zmianie już na nas czekał, gdy wstawałyśmy... Byłyśmy bardzo zdziwione, bowiem każdego dnia rano stał w kuchni i witał nas promiennym uśmiechem... Weszłyśmy do kuchni, była tam tylko mama... Siedziała przy stole. Widniały na nim niezliczone ilości zużytych chusteczek... płakała... Kiedy podeszłyśmy bliżej zobaczyłyśmy także leżący na stole telefon... odwrócony ekranem do dołu, jakby miał już nigdy nie dzwonić... Spojrzałam mamie w oczy... Były puste, jakby nas nie widziała... Emilia delikatnie poprosiła nas żebyśmy wyszły, sama zaczęła rozmawiać z mamą...
Nie wiedziałyśmy o co chodzi... Po naszym wyjściu z kuchni słychać było tylko cichy głos Emilii i szlochania mamy. Gdy minęło kilkadziesiąt minut Emilia wyszła z kuchni ze szklistymi oczami, ale i szczególnym spokojem... Gdy zbliżyła się do nas Karolka zapytała "Co się stało Emi?" Siostra nic na to nie powiedziała tylko przytuliła nas mocno... W końcu gdy nas puściła powiedziała cicho: "Aniu, Karolinko tatusia nie ma już z nami...",na co Karolcia odpowiedziała jej z uśmiechem, że tatuś jest w pracy, wróci do nas, nie wiedziała co się stało...  następnie pobiegła wesołymi podskokami do ogrodu... Wtedy, gdy już poszła spojrzałam na Emilię i spytałam "co teraz?" Nie dostałam żadnej odpowiedzi tylko ciepły uścisk, płakałyśmy...
Kilka dni potem sytuacja się zmieniła... Schodząc po wybudzeniu się na parter, znalazłam leżącą na blacie w kuchni mamę... Krzyknęłam, byłam przerażona... Emilia przybiegła szybko... Kazała mi natychmiast wyjść, ale ja z ciekawości zajrzałam jeszcze przez drzwi do kuchni... Emilia podniosła mamę... Mama miała porozcinane ręce, wcześniej nie widziałam krwi. Teraz i Emilia była cała w niej umazana, cały stół także już w niej tonął... Mama... nie żyła... Emilia prędko zadzwoniła po karetkę... Zaraz po przybyciu pogotowia przyjechała także policja... Przez cały dzień w naszym domu panowało ogromne zamieszanie i wielki smutek, a ja byłam zupełnie nie przytomna... Karolinka nie rozumiała co się dzieje... Potem, kolejnego dnia, gdy było już nieco spokojniej przyjechał pewien nie znany mi dotąd samochód. Pewna kobieta rozmawiała z Emilką. Następnie siostra weszła do nas i oznajmiła nam spokojnie że musimy się przenieść ... Naszymi opiekunami zastępczymi zostali wujkowie... Było nam tam dobrze, spokojnie, pomału zapominałyśmy o całej tragedii. Wszystko było wręcz fantastycznie do puki ciocia nie wyprowadziła się... Załamany wujek zaczął się wściekać, bił nas, zamykał w ciemnej piwnicy... Tylko Emilię czasami wypuszczał... Wtedy tak strasznie krzyczała... Później wracała do nas w podartych ubraniach, pokaleczona i posiniaczona... Z czasem jak zdarzały się te sytuacje przestała się odzywać... Cierpiała... Cierpiała tak bardzo że pewnego dnia już do nas nie wróciła... Po kilku dniach kiedy nikt do nas nie zaglądał przyjechała policja... Policja, a potem liczne karetki, wypuścili nas...Po kilku miesiącach zobaczyłyśmy zwykły świat. Gdy wyszłyśmy kątem oka zauważyłam leżącą na sofie całą zakrwawioną Emilię i wiszącego na żyrandolu wuja... Następne tygodnie spędziłyśmy z Karolką w szpitalu... Potem jeszcze kilka w placówce opiekuńczej, ponieważ szukali dla nas rodziny, kogoś kto się nami zajmie... Nie znaleźli... Przez kolejne dni szukali ośrodka dla nas w którym zamieszkamy... Chcieli żeby to było daleko od naszego dawnego miejsca zamieszkania więc wybrali ten dom... Ten w którym właśnie jesteśmy... To chyba cała historia...
Po tych słowach Ani zapadła głucha głęboka cisza... Przerywana tylko od czasu do czasu krzykami i śmiechami Karolinki.... Wtem wstałam z ławeczki i podeszłam do Ani. Ta także wstała. Przytuliłam mocno dziewczynę, by chociaż trochę dodać jej sił.

wtorek, 11 czerwca 2013

rozdz. II "Nowe"

Podeszłam razem z nauczycielką do dwóch dziewczynek.
-Aniu, Karolinko, poznajcie się to jest Sandra. Sandro -nauczycielka pokazała ręką na mnie - to są twoje nowe lokatorki-uśmiechnęła się.
-Cześć-wyciągnęłam nieśmiało dłoń do nowych lokatorek- Jestem Sandra, Sandra Kalin.
-Ja jestem Ania Dębska, a to jest moja siostra Karolinka - pokazała na młodszą dziewczynkę o brązowych włosach.
-Sandro zaprowadź koleżanki do pokoju-poleciła nauczycielka.
-Dobrze, zapraszam-ruszyłam w stronę pokoju.
Dziewczynki poszły zaraz za mną ciągnąc walizki. Wszystkie weszłyśmy do niewielkiego pomieszczenia z trzema posłanymi już łóżkami.
-Proszę oto nasz mały świat, a to, są wasze posłania-wskazałam.
-Jejku... Tu jest.. tak pięknie!-krzyknęła młodsza z dziewcząt i od razu z wielkim uśmiechem położyła się na łóżko patrząc głową w sufit.
Starsza dziewczyna w milczeniu pociągnęła swoją walizkę stawiając ją następnie przy drugim łóżku. Nie miała już wyboru więc musiało to być łóżko środkowe. Rozglądała się po całym pokoju. Nagle jej wzrok spoczął na książce którą wcześniej odłożyła Sandra.
-Czytasz to?-zapytała dziwnym tonem dziewczyna podnosząc książkę tak aby Sandra ja widziała.
Pokiwałam nieśmiało głową.
Ania odłożyła książkę tam gdzie leżała wcześniej i sięgnęła do swojej walizki. Otworzyła ją, cały czas nic nie mówiąc. Bacznie przyglądałam się poczynaniom nowej lokatorki. Ku mojemu zdziwieniu wyjęła ona dokładnie taka samą książkę jak ta którą posiadałam. Zaczęłyśmy się śmiać. Gdy się uspokoiłyśmy spytałam dziewczyny:
-Too, skąd jesteście?-uśmiechnęłam się.
Dziewczynie nagle uśmiech spełzł z twarzy. Milczała przez dłuższy czas. Następnie z jej ust wydobyły się ciche słowa:
-Wolałabym o tym nie mówić...
-Dobrze... Jesteście głodne? A może coś do picia?-zapytałam pośpiesznie zmieniając temat.
Najmłodsza z dziewcząt spojrzała łagodnymi rozanielonymi oczami.
-Czy mogę prosić o szklankę soku pomarańczowego?
-Ależ oczywiście-uśmiechnęłam się promiennie i wstałam z łóżka-Ania, tobie także przynieść?
-Nie, dziękuję-odparła pochmurnie.
-Okej...-odeszłam, by nie napinać bardziej atmosfery.
Wyszłam z pokoju i ruszyłam w stronę kuchni. Korytarz był dość szeroki, w niektórych miejscach wisiały obrazy, głównie portrety dzieci które niegdyś zamieszkiwały ten dom oraz wcześniejszych właścicieli domu. Na końcu korytarza wisiały także portrety obecnej właścicielki pani Uli Makosz oraz moje... Przystanęłam w tym miejscy na chwilę. Przy portretach poprzednich osób widniały także lata zakończenia przebywania w tym domu, tylko przy zdjęciu mojej osoby nie było takiej liczby. Byłam jedynym dzieckiem, które spędziło w tym ośrodku tak wiele czasu. Stałam w jednym miejscu przez pewien czas.
"Na tej ścianie pewnie niedługo zawisną także portrety Ani i Karoliny..."-myślałam.
Po dłuższej chwili zastanowienia ruszyłam do pomieszczenia na końcu długiego korytarza. Poruszając się po cichu weszłam do niebieskiej kuchni. Od razu ujrzałam stojącą w niej panią domu. Nagle pod moimi krokami zaskrzypiała już dość stara podłoga.
-O matko! Sandro... Znowu mnie przestraszyłaś - spojrzała zaniepokojona na twarz nauczycielki, ta otarła akurat łzy.
-Co się stało?-spytałam.
-Nic, nic kochanie-schyliła się i pocałowała mnie w czoło.
-Ale..
-Naprawdę nic się nie stało...-odwróciła się i wyszła.
Widziałam jednak, że kobieta była zmartwiona. Jednak aby nie potrzebnie jej nie denerwować zajęłam się czynnościami, które miałam wykonać. Domyślając się że Ania jednak jest choć odrobinę spragniona nie nalałam soku tylko do jednej szklanki a sięgnęłam po dzbanek i aż trzy szklanki. Nalałam soku i stawiając wszystko delikatnie na tacy ruszyłam w stronę pokoju w którym zamieszkiwałam teraz z nowymi lokatorkami. Wcześniej wzięłam także pudełko kruchych ciastek.
-Proszę-postawiłam tacę na stoliku. Karolinka od razu podbiegła po szklankę.
-Dziękuję-odparła i siorbnęła ze szklanki.
Po chwili namysłu sięgnęłam po ciastko i zaczęłam je ze smakiem jeść.
-Dzięki-po długim namyśle powiedziała Ania i także wzięła ciasteczko.
Ciasteczka zniknęły dość szybko. Skończył się także i sok. Nikt przez cały czas się nie odzywał.
-To, co robimy?-zapytałam.
-Chowanego! Chowanego!-krzyczała Karolinka.
Zaśmiałam się. Ta mała była tak urocza.
-Dobrze, może być-wzięłam małą za rękę- Idziesz z nami?-powiedziałam do Ani.
-No chodź! Chodź! Chodź!-wrzeszczała maleńka i podbiegła do siostry.- No chodź!-ciągnęła ją za rękę. Ania nareszcie wstała.
Po wyjściu z domu Karolcia puściła siostrę i natychmiast wbiegła na dwór. Natomiast ja i Ania szłyśmy w miarę równym krokiem.
-Co się dzieje?-spytałam widząc smutek dziewczyny.
-Nic, nie ważne-odparła ze spuszczoną głową.
-Dobrze, nie chcesz nie mów-byłam już trochę zdenerwowana ciągłymi smutkami.
W oddali było słychać krzyk najmłodszej dziewczynki. W końcu była szczęśliwa od początku do końca. Od samego początku dziewczynce się tu bardzo podobało, co było po niej widać.
-AAAA!-krzyknęła najmłodsza dziewczynka.
-Co się stało?!-zaniepokojona Ania ruszyła biegiem do krzyczącej siostrzyczki.
-Plac zabaw!-wybuchła dziewczynka.
-Ale mnie nastraszyłaś-odetchnęła z ulgą Ania.
-Teraz to jest także twój plac zabaw-uśmiechnęłam się do malucha-jeśli chcesz możesz się tu spokojnie bawić.
Dziewczynka od razu ruszyła w wir zabawy, zapominając o grze w chowanego. Ruszyłam ku jednej z huśtawek. Usiadłam i zaczęłam się lekko bujać. Po chwili dosiadła się i Ania. Zatrzymałam się, bo dziewczyna patrzyła na mnie dziwnie.
-Coś się stało?-spytałam.
-Nie, nie. Chciałam tylko podziękować ci za to, że jesteś dla nas tak bardzo miła.
-Miła? To normalne zachowanie dla zwykłego człowieka, absolutnie nie wykraczam po za normę.
-Wiesz...
-Tak?
-Jesteś pierwszą miłą osobą jaką poznałam poza panią, która nas tu przywiozła.
-Serio?
-Mhm. Dziękuję Ci za to...
-Naprawdę, nie ma za co...
-Pytałaś się mnie wcześniej skąd jesteśmy. No więc jesteśmy z województwa Pomorskiego. Z okolic Szczecina dokładniej.
-Naprawdę? I trafiłyście aż tutaj? Do śląskiego?
-Jak widać...
-A w jakim ośrodku wcześniej byłyście?
-No właśnie... w żadnym.
-Jak to...
-To długa historia...
-Mamy czas...
-No dobrze, to opowiem...

środa, 17 kwietnia 2013

rozdz. I "Anulka i Karolinka"

Zawsze mnie wspierasz, jesteś, gdy cię potrzebuję. Dlatego pełna wdzięczności zamieszczam dedykację tego rozdziału dla mojej ukochanej przyjaciółki- Klaudii :)
------------------------------------------------------------------------------------------------------------

W niewielkim parterowym pokoju siedziała brązowo włosa dziewczyna...(Tak to ja... Sandra.) Pomieszczenie to  miało ściany pokryte miętową tapetą w kwiaty, klimatu dodawała także podłoga o charakterystycznym wyglądzie, jak sprzed dekady, miała bowiem liczne sęki i była zwykłego drewnianego koloru. Pokoik miał jedno dość duże okno, w którym to właśnie siedziała dziewczyna. Miała około 12 lat i dość długie lekko kręcone brązowe włosy. Siedziała przodem do okna z zaciekawioną miną. Trzymała w rękach książkę, dość grubą... Lektura wydawała się dla tak młodej czytelniczki czymś ciężkim, jednak takie wrażenie natychmiast rozwiewał uśmiech, co raz pojawiający się na jej młodej twarzy.
-Sandro czy możesz mi pomóc?-zawołał kobiecy głos gdzieś z przedpokoju. 
-Już idę!-odparłam zamykając aktualnie czytaną książkę, wstałam i położyłam ją na szafce obok swojego łóżka.
-Tak?-zapytałam, gdy wyszłam z pomieszczenia.
-Czy mogłabyś pościelić te dwa wolne łóżka w swoim pokoju?-zapytała kobieta z uśmiechem na twarzy, jednak wyraźnie była zajęta czym innym.
-Oczywiście proszę pani- wzięłam pościel z szafki  i ruszyłam do pokoiku w celu wykonania zleconego zadania.
Dawniej dzieci szybko się zmieniały, każdy dostawał szansę na nowy dom i inną rodzinę. Tylko ja byłam tu od ośmiu lat. Teraz także wiedziałam co nastąpi. Jednak cieszyłam się, że będę miała nowe towarzystwo, więc z wielkim entuzjazmem posłałam obydwa posłania i znów zabrałam się do lektury.
Około godzinę później na plac wjechał dość duży osobowy samochód. Od razu przerwałam czytanie i zaczęłam bacznie wyglądać przez okno. Pojazd zatrzymał się. Wysiadła z niego najpierw wysoka czarnowłosa kobieta, którą widziałam już wielokrotnie, gdy do domu przyjeżdżał ktoś nowy. Ta sama kobieta odsunęła zaraz tylne drzwi pojazdu. Z tyłu wysiadła dziewczynka. Była mniej więcej mojego wzrostu, miała rude dość długie proste włosy, maleńką bladą, podobnie do całego ciała, twarzyczkę. Była ubrana w zieloną tunikę i białe spodenki do kolan. Była to dziewczynka strasznie szczupła. Chwilę po wyjściu z auta dziewczynka odwróciła się w stronę wciąż otwartych drzwi samochodu. Wysunęła dłoń. W tym momencie na jej ręku pojawiła się mniejsza rączka. Za chwilę obie stały już na różowej kostce brukowej przed dużym domem o czerwonym blaszanym dachu i białych murowanych ścianach. Młodsza z nich miała brązowe włosy posplatane w dwa urokliwe warkocze. Była tak samo szczupła jak jej starsza siostra, ale miała trochę ciemniejszy niż ona odcień karnacji. Miała około 7 lat, ale była dość wysoka jak na ten wiek. Była ubrana w czerwoną bluzeczkę z krótkim rękawkiem i niebieskie jeansowe spodenki przed kolanko. Dziewczynki trzymały się za ręce, jakby były nierozłączne. Czarnowłosa pani wyjęła z bagażnika swojego samochodu i podała dziewczynkom ich dość dużych rozmiarów bagaże. Uchwyciły je sprawnie i pociągnęły za sobą w kierunku drzwi wejściowych do przytułku, lub jak kto woli miejscowego domu dziecka, w którym to mieszkała już Sandra. Wychowawczyni domu, która zastępowała tu dzieciom mamę, stała już w wejściowych drzwiach, by uściskać nowe lokatorki i przywitać je ciepło w nowym lokum. Nieśmiało ruszyłam w stronę drzwi. Stanęłam tuż za rogiem, by bacznie obserwować całą sytuację. Dziewczynki podeszły do otwartych drzwi i pełne entuzjazmu i ciekawości powitały panią domu:
-Dzień dobry-powiedziały chórem.
-Witam was dziewczynki w Domu pod Lilijką. Ja mam na imię Urszula. Będziecie tu teraz mieszkały wraz ze mną i wasza lokatorką Sandrą.
-A gdzie ona jest?-zapytała młodsza dziewczyna z ogromną ciekawością.
-Dobre pytanie, zaraz ją znajdę-rzekła wychowawczyni. Poszła głębiej w korytarz w stronę pokoju.-Sandro!-zawołała
-Tak?
-O matko!- kobieta wzdrygnęła się ze strachu.-Sandro przestraszyłaś mnie. Nowe lokatorki chcą Cię poznać.
-Dobrze-odrzekłam i ruszyłam przed panią w kierunku drzwi i... nowych koleżanek.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Prolog

W maleńkim amarantowym łóżeczku, w pokoju na piętrze leżała mała, może dwuletnia, dziewczynka. Miała prześliczne, długie, puszyste, kasztanowe loczki i brązowe duże oczy. Były one utkwione w jednym punkcie. Jakby nieustannie na coś patrzyła... Owa dziewczynka miała w pokoju duże lustro. Tego popołudnia, jak każdego dnia widziała w nim niby zwykłe okno oraz to co znajdowało się poza nim, a były to piękne widoki. Domek w którym znajdował się pokój dziecka był niewielki piętrowy, murowany. Stał oddzielnie od innych domów, dość daleko od miasta. Było cicho, spokojnie. Przy domu był ogromny ogród. Ogród w którym rosły nie tylko kwiaty i drzewa... Znajdował się tam także staw z fontanną i postawioną obok ławeczką, ale i niewielki plac zabaw. Często świergotały tam ptaki, było słychać także szum wody. O tej porze roku było tam wiele różnych barw, przylatywały także liczne owady, także motyle które dziewczynka uwielbiała.
-Elizko! Eliza skarbie!-rozległ się głos kobiety.
-Tak mamo?- z pokoju obok wyszła na korytarz starsza, około 6-letnia dziewczynka.
-Chcesz jechać z nami do sklepu?
-Tak!-krzyknęła rozradowana.
Następnie podeszła do niej pani z którą rozmawiała.
Ale tak to chyba nie pojedziesz co?-uśmiechnęła się kobieta i przykucnęła przy dziecku.
Dziewczynka spojrzała na swoje ubranie i uśmiechnęła się do mamy. Ubranko było ubrudzone w farbie, tak samo jak ręce i buzia właścicielki..
-Leć się przebrać słoneczko.
-Dobrze-dziewczynka pobiegła do swojego pokoju.
Kobieta wstała i spojrzała na maleństwo leżące w oddzielnym pokoiku. Nagle posmutniała. Po krótkim zastanowieniu zrobiła krok w stronę dziecka.
-Mamo!-rozległ się krzyk starszej dziewczynki.
-Tak?-Kobieta znów stanęła.
-Czy Ula może jechać z nami?
-Tak kochanie, oczywiście, ale musisz do niej zadzwonić.
-Dobrze!
Kobieta znów poczęła spoglądać na młodszą córkę. Znów po dłuższym zastanowieniu ruszyła w kierunku zachwycającego aczkolwiek prostego łóżeczka. Szła bardzo wolno. W końcu dotknęła mebelka. Patrzyła teraz na dziecko z bliskiej odległości. Było cicho. Nawet zwykle rozśpiewane ptaki były teraz cicho. Stała tak dłuższą chwilę.
-Ula?-Krzyczała za ścianą dziewczynka do słuchawki.-Chcesz jechać ze mną i z moimi rodzicami do galerii?
Kobieta odwróciła się nieświadomie przy pierwszym wykrzyczanym przez dziecko słowie, tak jakby się przestraszyła. Zaraz odwróciła się do młodszej córki. Nachyliła ku niej rękę i pogłaskała ją po głowie. Patrzyła na dziecko ze łzami w oczach, a maleństwo patrzyło na nią z dziecięcym uśmiechem.
-Kocham cię maleńka...-wyszeptała mama.
Zaraz potem podniosła się i odeszła od dziecka. Wychodząc z pokoju otarła oczy, by starsza córka nie widziała jej smutku.
-Mamo...
-Tak?-odparła kobieta i uśmiechnęła się trochę.
-Płakałaś?-spytała córka.
-Nie kochanie, no co ty. Wszystko jest w porządku-złapała córkę za nosek.
-Mamusiu?
-Tak kochanie?
-A Sandra, Sandra z nami nie jedzie?-dziewczynka spojrzała w kierunku małego łóżeczka.
-Tak kochanie, Sandra jest chora, przecież wiesz, nie może z nami jechać.
-Sandra ciągle jest chora...-rzekła dziewczynka z wyrzutem.
-Tak kochanie wiem, ale nie myśl o tym.-poklepała dziecko po plecach.
-Dobrze...-dziewczynka była zawiedziona.
-To jak jedziemy?-uśmiechnęła się szeroko kobieta do starszej córki.
-Pewnie!
-To chodź szybko. Tata już czeka w samochodzie.-dziewczynka pobiegła po schodach.
Matka jeszcze raz obejrzała się do swojej dwuletniej córeczki. Następnie obróciła się i poszła w tym samym kierunku co starsze dziecko.
Słyszeć dało się zamykające drzwi pojazdu, a następnie warkot odpalanego silnika. Oczy dziecka nagle posmutniały. Została sama...
Posmutniała matka ostatni raz spojrzała w okienko należące do pokoiku małej dziewczynki. Odjechali...